sobota, 21 lutego 2015

Znaleźć dla siebie ratunek - „Krajobraz po meblach” Ewy Brzozy Birk



Przeczytałam na którymś z portali pisarskich, że Ewa przyjeżdża do Polski na promocję swojej książki. Wtedy poczułam, że to może być jedyna okazja, żeby ją poznać. Moja przyjaciółka wydała radosny okrzyk i powiedziała - jedziemy. Tutaj pominę drogę i nasze popisy, bo ma być o wierszach, a nie o głosach w toalecie i oparach benzyny.

Widziałam jak pani zabiła pana,
a on wstał. Był zdziwiony, krzyczał.
Nie mogłam zawrócić.
Wybiegłam na tory.

Sny toczą w nas ścieżki, układamy się na nich w środku nocy, pozwalamy sobie nie oszaleć. Ja tak mam, jak podmiot liryczny, odczuwam przemijanie, ale najpierw muszę odwołać się do swoich obsesji, szeregu zdarzeń…

Tłumaczę wspomnienia na kilka języków,
szukam podobieństw ulic i ludzi
idących do klatek, które śmierdzą szarym mydłem.
I jak oni, przystaję na zielonym świetle.

Ewa wyemigrowała w latach osiemdziesiątych. Jej wiersze brzmią różnymi akcentami, są echem, od którego brzęczy w uszach. Te emocje towarzyszą mi każdego dnia. To rozpinanie się i zapinanie na obcej ziemi. Oswajanie z dotykiem, czułością, zgłębianie tajemnic. Wszystko o czym pisze poetka jest przede mną, jej frazy są jak widma. Stają przede mną w momentach najmniej oczekiwanych. 

Deszcz nie zostawił na grzbiecie dachu
suchej nitki. Kamień rósł w krtani, 
delikatnie wkładałam pończochy
i jedwabny głos.

Nawet najmniejsze zwierzę mogło wyczuć mój zapach, 
czułam się gorzej
niż neon zapalony w środku dnia.
Ślepa i przemoknięta nie robiłam planów, 
do dziś unikam ostrych przedmiotów.

Oglądam dom, w którym zamieszkała, podszczypuję szczypior, grzebię się w obcej ziemi.
To godzenie się z codziennością.

Nie ma zła, zanim się od niego nie umrze.
Smutek, to kasza z obłoków, okruchy.

Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, że kiedy autor czyta swoje wiersze, one zupełnie inaczej brzmią. Słychać zmęczenie, w wyobraźni rysują się karuzele, uciekający krajobraz po meblach. To wpadanie w panikę, jak wtedy, gdy spakowałam ostatnie pudło i mówiłam do siebie - to tylko mieszkanie.

w czystej wodzie znalazłam
odbicie znajomych miejsc, gdzie z setek małych kamieni
powstały kościoły, place, domy, a nawet
ludzie, ich mowa, okna otwarte na oścież, bez celu
szwendające się psy. Chciałam zrozumieć
różnicę pomiędzy idącym, a zabłąkanym.

Miłość jest jak woda w rzece, rozhuśtam most.

Emigracja nie chroni nas przed cierpieniem, nie powoduje, że nagle świat zrekompensuje nam dawne życie. Wkładam okulary i jest tak samo, Dania nie jest w Ameryce, cudze kąty są cudze, ten rodzaj odczuwania trzeba oswoić, przestać się bać. Poezja Ewy przybliża, obnaża bary, dworce, zakamarki w których się wkurza. Pory roku, ruch i ciut więcej. Czyli mruczenie pod nosem, zakopywanie i odkopywanie, zrywanie się na równe nogi, gdy strumień lodowatej wody spływa nam na plecy. 

Zapominamy imiona, 
które przychodzą do głowy pod koniec balu.
Oczyszczę kąty szałwią, wypatroszę ryby, 
zapłacę rachunki. 

Codzienność. Skrzypiąca podłoga, źdźbła trawy cokolwiek, co przypomina nam bliskich, nie pozwoli zapomnieć mowy. Wieczność jest tak długa, jak długo będziemy w tych wersach odnajdywać tęsknotę albo wspomnienia. Jak z tego wybrniemy?

W sercu jest takie miejsce, którego nie wolno dotknąć, 
bo zniknie, rozpuści się granulka kosmosu.
Przed naszym spotkaniem przejdziemy przez wodę,
poszukamy ciała, które nas zgubiło.




Autor: Ewa Brzoza Birk Krajobraz po meblach

Poznań 2009

czwartek, 19 lutego 2015

Podpatrywanie - „Podsłuchiwałam” Ewy Frączek


Ewa napisała, że przygotowuje najlepszą jajecznicę w mieście. Umówiłyśmy się, że przyjadę. W rzeczywistości spotkałyśmy się w Warszawie. Niestety, nie w Lublinie, ale przecież życie przed nami. 

nienawidzę wielbłądów
kojarzą mi się z pustynią
moim snem o talibach
we śnie talibowie
opanowali lublin

Ewo, stworzona na pokuszenie mężczyzn, proszę, nie kuś losu. Nie poddawaj się, nie podchodź zbyt blisko tych, którzy mogliby nas, kobiety, wymienić, pozbyć się. Otwarcie proroczym wierszem? Nie, nie, autorka nosi w sobie ogromne pokłady humoru. Jej wiersze są młodzieńcze, bajeczne i zaskakujące.

Pokaż mi gdzie masz pępek

To obnażanie się w sobie, naciąganie do granic tradycji. Naciąganie siebie, dla kogoś innego.

nauczę się w końcu 
wymawiać er,
zaboli mnie tył głowy
gdy wykorzystasz to powiesz
nie chcę lizaka kup rower.

lecz nigdy nie będziesz 
przecież mój kruszynku
choć dla ciebie podrabiałam 
podpis w rubryce spowiedź, 
niebo nie zagrzmiało
i ksiądz powiedział
amen.

Zupełnie jak w moim życiu. Niby wierzę, bo przecież wszystko wiem od mamy, którą kocham jak siebie. Już dobrze, nie pytam. Siadam tyłem do nowoczesności, za nią też można się pomodlić, gdyby tylko chodziło o taki sposób życia. Wiersze wydobywają ze mnie młodzieńczą energię i mądrość. Dobrze jest tak sobie przypomnieć, nie bronić się przed rzeczywistością, przed śmiercią wszystkich śmierci.

ostatnia faza śmierci
odbędzie się z dala od nas
naszych firm domów dzieci
jednej kariery pisarskiej.

dobranoc namiastko człowieka
ratujesz bezbronnie
święty spokój tłumu

Jest w tych wersach nieśmiertelność, próba związania palcami całego dobrobytu. To rzeczywistość, zwykła i niezwykła. Uwolniona z myśli, rozbiega się, rozwija. Buntuje się przeciwko normom, chociaż podmiot liryczny niczego nie zakłada, jest w końcu rdzeniem wierszy, więc buduje dystans do siebie, do otoczenia. Podbija i zwycięża, dla siebie, dla niepewnej przyszłości. 

nic nie ma sensu poza naszym
wygnaniem we własną folię, nic
bo mamy ryby i chleb mamy
akurat rozmnożenie.

a inni mówią
że straszny u nas jest zaduch, 
niech mówią.
przez wizjer łatwiej
zakleić im usta.

Żebyś wiedziała, Ewo, że nie ma zbyt ciężkich słów, by się oprzeć innym ludziom, być pasywną, ale żwawą, uchwycić się miejsca i z niego wykrawać noce, nadmuchiwać język, zabawiać się młodością do zatracenia. 

wieczorem wszystkie 
mieszczą mi się w łóżku,
nawet gdy jest czwartek
(w czwartki mam dni płodne
i tworzę całą gromadkę).

Podnoszę się z trudem, bo działasz na wyobraźnię. Wiem, że czeka na mnie w tych wierszach lekkość i żart w stylu Frączek, ironia "dotkliwej duszy" i w tym miejscu to nie jest pejoratywne określenie, jedynie świadomość wypływająca z rozgadanego wnętrza. 

a mówią że nieupoważniony dotyk
budzi gołego zombie
że zombie jeszcze po śmierci
tarza się w pościeli, 
przez co inni mężczyźni
bolą potem trzy dekady
lub dłużej.

bo wcale nie bolą, 
gdy trzeba żyje się normalnie

Tak, gdy trzeba, jesteśmy poważne, później wystarczy kamyk - wywoła lawinę. Pojmuję twój język, to całe zdyscyplinowanie. Wiatr i deszcz od frontu, a nazajutrz dla bezpieczeństwa dalszych kroków/ dla utrzymania temperatury, wracam do twoich wierszy. Do psa, który się oddalił i szaleje z pęczkiem konwalii. Mam czas na przemyślenia, na oddech. Tak, Ewo, musimy się umówić na jajecznicę w Lublinie. 



Autor: Ewa Frączek Podsłuchiwałam
Wydawca: Bramasole, Rzeszów 2011







wtorek, 17 lutego 2015

Etykiety i wypchane jastrzębie - „Guguły” Wioletty Grzegorzewskiej

Hektary – kraina, którą konsekwentnie odkrywałam na stronach książki Wioletty Grzegorzewskiej przypomina wieś rodzinną mojej mamy. Dawno nie czytałam tak niezwykle i obrazowo opisanej przyrody, ludzkiej doli i niedoli. Ta niewielka książka ma coś magicznego w sobie. Dorastanie, rozdroża, imponująca samodzielność narratorki i zarazem głównej bohaterki przypominają o własnej bujnej przeszłości, o emocjach, które towarzyszyły mi za każdym razem, kiedy wyjeżdżałam do dziadków. Przestrzeń, dziesiąty stopień zasilania, kominy, etos, w jakim żyli ludzie. Ojciec bohaterki preparował zwierzęta, ptaki – wtedy zapachy były wyjątkowo sugestywne, a opis czynności skrupulatny. Wiolka dla odmiany kolekcjonowała opakowania po zapałkach, szczególnie cenne egzemplarze zdobywała w najrozmaitszych sytuacjach, które wpędzały ją w kłopoty. Uświadomiłam sobie, że dylematy młodej dziewczyny towarzyszyły i mnie. Oczywiście to wciąż kwestia odbioru, poręczne dostosowanie do peerelowskiej rzeczywistości. Mnóstwo rozwinięć, optymistyczne lub tragiczne zakończenia. Chronologiczny porządek rozdziałów powoduje, że mamy możliwość obserwować rozwój myśli dziecka i nastolatki. Bunt i spór w nieuporządkowanych głowach dorastających towarzyszy Wiolki. Wapienne kamienie, legendy, zioła, zjawiska, wydarzenia opisane w subtelny sposób. Zrozumienie otaczającego świata, stawanie się nim każdego dnia. Umiejętność balansowania, pewien rodzaj elastyczności i radzenia sobie w każdej sytuacji. Podejście dziewczyny do spraw nieuniknionych, impulsy, spontaniczność, opisane z humorem pierwsze dotknięcia, stawanie się kobietą. Całość opisana językiem metaforycznym i na swój sposób bogatym. Jak zmienia się otoczenie, głupia ciekawość, pragnienie penetrowania tego, co nieznane. Wiolka jest sympatyczną dziewczyną, która potrafi się wspinać, kochać, tęsknić, czasami wydaje się szalona, a wszystko wynika z nakazu rozumu i jest silniejsze od perswazji otoczenia. Dorastanie w latach osiemdziesiątych nie było przyjemne, ale dystans, z jakim dziewczyna podchodziła do kolejnych etapów, napawa czytelnika poczuciem mocy, odwagi i szybkich decyzji. Jest w Wiolce duma i radość, jest magnetyzm, dlatego czyta się tę książkę jednym tchem. Guguły, niedojrzałe owoce. Tło opisywanych wzruszeń i uniesień, najskrytszych przeżyć. Uśpiony czas kolorów, pejzaży i trudnych do nazwania ludzkich katastrof, niedopowiedzeń. Wioletta Grzegorzewska odkryła swoje możliwości epickie, opisała przestrzeń egzystencjalną młodej dziewczyny, jej zmagania się ze sobą, możliwości i ograniczenia, odgłosy życia i śmierci. 

– Dziwnie jest urządzony ten świat – odezwał się do mnie nagle, gdy pekaes skręcił na Pułaskiego. – Nawet nie zdążyłem się obejrzeć, już nazywają mnie starym, a przecież w środku jestem jak te guguły.


Wioletta Grzegorzewska Guguły
Wydawca: Wydawnictwo Czarne 2014