piątek, 20 marca 2015

Zjawiska - „Cały w słońcu” Marcina Zegadło


Co za tydzień. Paddy's Day, przesyłka z nosorożcem i książki, książki. O tomiku Rzeczy pospolite Teresy Radziewicz będzie później, dzisiaj skończyłam czytać wiersze Marcina Zegadło Cały w słońcu. Co za człowiek. Od 12 grudnia 2014 roku nosił książkę w torbie, albo woził w samochodzie. Wiersze przemarznięte, z odleżynami, ale są. Napisał w dedykacji, że wiersze z okresu 2010 - 2012. Dla niego pewnie to czas miniony, dla mnie niekoniecznie. Przecież poezja wpasowuje się w czasoprzestrzeń, jak jej pasuje.

Mężczyźni przychodzą głodni i zmarznięci. Przychodzą
do światła. Mają zamiar być głośni i pić wódkę. Będą
opowiadać historie, które przytrafiły im się w życiach, 
które wiodą.

Przypomniałam sobie wszystkie kadry z Ćmy barowej, bezpieczną odległość i napięcie, jakie przytrafia się, gdy życie wokół przypływa i odpływa w zależności od wypitych setek. 
Marcina wiersze przenoszą się z miejsca na miejsce.

Ostatnio częściej przenosi się z miejsca na miejsce. Głos z offu
ponagla go i namawia. Cóż począć, kiedy całą dramaturgię ucieczek
prowokuje zużyte: "Odwagi, misiu, tym razem będziemy wyjątkowo 
piękni i może ktoś powie o nas z zachwytem - cudzoziemcy, chociaż
nie o granice chodzi, lecz o ruch. O to, żeby nawzajem się zjadać, skoro
jest apetyt, a przecież masz ochotę, misiu, wiem, że masz". 

No dobrze, więc co w takim razie znaczą wszystkie przemieszczenia, przenoszenia się, a z tym cała ta możliwość interpretacji. Budzenia się o rozmaitych porach i nazywanie tego, co rozpoznajemy, co przebiega nas w myślach. I tak dalej, i dalej. Nuda, która towarzyszy podmiotowi lirycznemu, posuwa się naprzód, brnie w głąb i mieści w sobie całe miasto. Pochłania burze, ciekawskich ludzi. Czy ich obecność jest dla niego istotna? To jak nauka rozmowy za pomocą zdań. Wystarczy mieć świadomość, że ktoś nas słucha. 

Jest tutaj nie dla zabawy.
W pokojach meble na raty i elektronika, dziecko zupełnie
jak prawdziwe śpi na wznak zakopane w pościeli, kobieta
zupełnie jak prawdziwa rozstawia przedmioty po kątach, 
pielęgnuje kwiaty, uśmiecha się, on odwzajemnia uśmiech, 
zupełnie jakby działo się naprawdę całe to zamieszanie
z miłością, wiernością, uczciwością małżeńską, potomstwem
lub inną pociechą, domem jasnym jak gwiazda,
która nad tym czuwa, przepala i nie widać zmarszczek.

Trudności okazują się przekraczalne, jakby pełniły rolę poboczną. Wiemy, co się wyłania z bliskości, co motywuje do wspólnoty, do życia.
Kompilacja składników zjawisk codziennych i zasadniczych. Tak Marcin przekłada różne kwestie i zrasta się z językiem. Docieka na temat samej istoty relacji pomiędzy ludźmi. Żywi się pasjami, poświęca w obszarach, które mogą być niejednokrotnie kłopotliwe, a jednak jest w tym wszystkim jakaś spójność.

W kolejności: krew i stygnący popiół. Teraz jeszcze budzą się
zmęczeni i patrzą na dziecko, niemal niewidoczne i śpiące,
dziecko blade jak jaśmin. 

Uświadomiłam sobie, jak bardzo lubię czytać wiersze. Kwitować puenty i czuć w sobie to samozadowolenie, że jednak jest dobrze, że intensywność ma swój zapach, a bogactwo namiętności mogę odnieść do wspomnień, do lat odłożonych na półkę, z których mogę jedynie spijać własną nieobecność, nierealność, bo przecież czytanie poezji daje nam pewną swobodę interpretacji. 

Marcin pisze obficie, chociaż konkretnie. Lubię właśnie taką formę komunikacji z czytelnikiem. Przywykłam do takiego "żywienia się" poezją. I może jest to dość pierwotne odczuwanie, ale czy zawsze trzeba dusić się i tłumaczyć dosłownie z każdego wyzwolenia?

Teraz jest już gotowy,
zgodnie z ogólną skłonnością: wybrnąć i przełknąć, zachwycić się
sobą. Z marszu przekreślić, zamknąć w ciasny nawias:
dzieciaka, kobietę, dom i wysokie drzewo.

Przychodzi również kolej na kobietę. Spora samodzielność twórcy. Poruszające przenikanie i osobisty stosunek do tłumaczenia tej uwodzicielskiej osobowości. 

Zostaną po tym ślady.
Wiem, że śnią ci się inne sutki, inne biodra kołyszą się
wokół twoich bioder. Nie jestem taka święta. Mam ciało, 
które do mnie mówi różne świństwa. A teraz spróbuj
obronić to w wierszu.

Przechodząc z ojca na żonę, syna, kogoś tam, dowiedziałam się, że słabości, grzechy można rozejść. Dotykać do żywego, to, co boli i stracić zawziętość, podkreślić pracę w kategoriach miłosnej przygody w mrocznej historii, jako osobistych wspomnień. Rama tożsamościowych refleksji nakłada się, jak filtry, które wyostrzają, albo łagodzą w zależności od tego, jak mocno obecni i świadomi jesteśmy. 

Nam się te dni nie ułożą w zgrabny refren, a przecież
tyle dobrego w drzewach i w powietrzu.




Autor: Marcin Zegadło, Cały w słońcu
Wydawca: Biblioteka Arterii 2014











niedziela, 8 marca 2015

Nieproszony taniec - „Baw się” Romana Honeta



Romana Honeta nie znam, nie wiem, kim jest. Odmówił, kiedy zaprosiłam go do projektu "3 ulubione wiersze". Lubię jego książki, kupuję i trzymam blisko. Tak blisko, jak się da. Jego poezja jest we mnie od dawna. Wsłuchuję się w ten oddech, intymny zapis żniwiarza.

to przedwieczorne ogniska, anyżkowe
cząsteczki w oddechach kobiet. to wsłuchiwanie się
w szelest autostrad powleczonych przejrzystą
siateczką świateł 

I kiedy staję w cieniu bezdroży, przypominam sobie jak otacza mnie próżnia. Honet przywraca pamięć, smak. 

życie. chciałbym mieć ciche jak zbiegły esesman
i umrzeć nagle w porze miodobrania,
oczu przymkniętych w szepcie:
nie obawiaj się. nic nie było przez ciebie
oprócz zapomnienia,

Życie wypełnione, a jednak odnoszące się do wszystkiego, co najdroższe. Mogłabym przepłynąć w pław te wszystkie kadry. Dlatego podsuwam pod nos zapach pól, burzy, wypalanych traw. Są jak wyrzuty sumienia z dzieciństwa. Poprzedniego wieczoru obchodziłam stadion w Dublinie i zastanawiałam, jak zmienia się biegający chłopiec, jak wiele zapamiętał z życia. Z czego zakpił. Ile razy wyprowadzano go i było słychać okrzyki radości. Ile zjadł trawy, nałykał się śniegu. Ile zapamiętał z poprzedniego wieczoru.

co trzeba - jest powtarzalny, spala się
i boli. to było jedenaście lat temu, 
w styczniu - tak przypomina się daty, 
rocznice zasypane lawiną mosiężnych 
iskier - tak przeważnie wygląda

początek.

Dzieciństwo. Przechwalanie się i błyszczenie przed innymi. Głupie żarty i trauma wspomnień. Mam paskudną pamięć, idealnie brzydką i nieśmiertelną. Przez pamiętniki zawsze przechodzi mi ochota na sen. Honet nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że przypieka emocje na małym ogniu. 

była noc kochania, niejedna. bażanty
jak latające tarcze z grafitu i złota,
i zastyganie wody, żeby zachować ból
jak myśl o rzeczach, bo takie błahe
były i potrzebne.

Później jest intymnie. Więc wstaję z łóżka i szuram do kuchni po kawę. Zamiatam pióra, wymiatam śnieg. I specyficzny smak na podniebieniu. Śmierć należy do poety, do mnie odgłosy rozmów. Przeniesienie potrzeb, przerzucanie przymiotników, jakbym chociaż trochę sprzeczała się o pytania i odpowiedzi. W końcu poezja, to wyprowadzanie na prostą, to ulga, dzięki której nie trafiamy do poczekalni w izbie przyjęć szpitala psychiatrycznego. 

nawet bieg krwi przeciwko
sobie. moc osobistej rzeźni. w niej moi
najdrożsi, istoty uniesione w zagięciu błyskawicy,
przemiany. odgłosy dawno zapomnianych rozmów,
z dawno zamkniętych okien pozdrowienie

Czuję na sobie strumień zimnej wody. Nie mogę złapać powietrza. W myślach rzucam grochem o ścianę. Kłócę się ze sobą, obracam na pięcie. Chodzę tu i tam. Przyglądam się owadom, zwierzętom, kręgom na wodzie. Pamiętam plenery, na których leniłam się jak mops. Wodziłam oczami za nieznajomymi. Wymyślałam miłostki i marzyłam o tajemnicy, o radości. Bardzo lubię miękkie materiały. Wyobrażam sobie jak zostały utkane, docieram do lnu przed poetą. Zanurzam się w oparach lata. 

naciska powietrze,
a ono odpowiada cichym otuleniem: szeptu, kształtu
i czasu, bo wszystko jest znowu 
w energii, jest w mocy życia - posiada żar
i prędkość, miota się, upływa.

W poezji najbardziej cenię wypełnienie, które się ze mną nie ściga. Nie jest wielkoludem. Wiersz, przy którym odpoczywam i nie cierpię, bo wiem, że nie tylko ja bywam nieprzytomna z bólu.

ty masz wciąż jeszcze rozchylone wargi,
tam, na ciemnym polu, gdzie w trawie
leżały wtedy słodycze i prezent, pająk
snuł sieć - świetlisty odpoczynek
dla motyli pośmiertnych, ptaków
strąconych do krwi, bo aby żyć, 
należało pochłaniać ptaki i ciastka,
a dni płynęły szybko, nieprzytomnie

Idę najszybciej jak potrafię. Nie oglądam się za siebie. Nie przyglądam się cieniom, lampie. Nie udeptuję nogawek, pięt w butach. Dorosłe życie mnie nie nudzi. Tak żyję. Niespodziewanie i pogodnie. Najbardziej lubię rozdział o milczeniu. Zmiatam okruszki z podłogi, przyglądam się jak wysychają krople wody. Dotykam pociągnięcia pędzli. Udaję, że mnie nie ma w domu, że jeszcze nie wróciłam z wakacji. Tak naprawdę, to zatrzymał mnie sen. Martwa noc, albo blask monitora. Czy cisza potrafi powstrzymać od myślenia?

do krwi. martwe łączy się z martwym
i wszystko jest tak samo, jak nigdy
nie było. ta neonowa 
noc. ten żal w utracie
i moja dawna ukochana, dokoła 
niej - tak ciche jakby parowało - dziecko
wlokące baśń. o śmierci. niezwykłej.

O utracie dowiedziałam się dość wcześnie. Za wcześnie. Ponieważ on opowiada, a ja słucham, milczę. Bronię się przed rozmową, przed wpadaniem z niezapowiedzianą wizytą. Tym razem wzruszenia zmieniają się w zależności od tego, czyj jest pogrzeb, albo ile utrapień zarżnęłam we śnie. Pokochałam detale, kamienie, zwierzęta, które chodzą przy nodze. Do szaleństwa, tak naprawdę, to skoczyłam bardzo głęboko, tylko dlatego, żeby przekonać się ile imion może mieć umarły i jak pachną dalie. Dokąd odchodzą wszystkie rzeczy, w których mnie nie ma. 

niech tak zostanie.
niech nadal śnią mi się przyjaciele,
znajomi przyłapani w utraconym dniu,
ich głowy - kule wypełnione puchem, klejnot
z dymiącą wodą - oto ich basen,
kadź o zapachu chloru i błękitu.
bywają takie sny,
takie widoki, kiedy z odległych miejsc,
z ust niewidzialnych od dawna osób
wysypuje się żużel, wilgotny pył, 
jakby pragnęły cię opluć albo oddalić, 
a one właśnie wołają - zostań, zostań




Autor: Roman Honet, Baw się
Wydawca: Biuro Literackie, 2008


Książkę można kupić w księgarni wydawcy za jedyne 7 zł
polecam