Co za tydzień. Paddy's Day, przesyłka z nosorożcem i książki, książki. O tomiku Rzeczy pospolite Teresy Radziewicz będzie później, dzisiaj skończyłam czytać wiersze Marcina Zegadło Cały w słońcu. Co za człowiek. Od 12 grudnia 2014 roku nosił książkę w torbie, albo woził w samochodzie. Wiersze przemarznięte, z odleżynami, ale są. Napisał w dedykacji, że wiersze z okresu 2010 - 2012. Dla niego pewnie to czas miniony, dla mnie niekoniecznie. Przecież poezja wpasowuje się w czasoprzestrzeń, jak jej pasuje.
Mężczyźni przychodzą głodni i zmarznięci. Przychodzą
do światła. Mają zamiar być głośni i pić wódkę. Będą
opowiadać historie, które przytrafiły im się w życiach,
które wiodą.
Przypomniałam sobie wszystkie kadry z Ćmy barowej, bezpieczną odległość i napięcie, jakie przytrafia się, gdy życie wokół przypływa i odpływa w zależności od wypitych setek.
Marcina wiersze przenoszą się z miejsca na miejsce.
Ostatnio częściej przenosi się z miejsca na miejsce. Głos z offu
ponagla go i namawia. Cóż począć, kiedy całą dramaturgię ucieczek
prowokuje zużyte: "Odwagi, misiu, tym razem będziemy wyjątkowo
piękni i może ktoś powie o nas z zachwytem - cudzoziemcy, chociaż
nie o granice chodzi, lecz o ruch. O to, żeby nawzajem się zjadać, skoro
jest apetyt, a przecież masz ochotę, misiu, wiem, że masz".
No dobrze, więc co w takim razie znaczą wszystkie przemieszczenia, przenoszenia się, a z tym cała ta możliwość interpretacji. Budzenia się o rozmaitych porach i nazywanie tego, co rozpoznajemy, co przebiega nas w myślach. I tak dalej, i dalej. Nuda, która towarzyszy podmiotowi lirycznemu, posuwa się naprzód, brnie w głąb i mieści w sobie całe miasto. Pochłania burze, ciekawskich ludzi. Czy ich obecność jest dla niego istotna? To jak nauka rozmowy za pomocą zdań. Wystarczy mieć świadomość, że ktoś nas słucha.
Jest tutaj nie dla zabawy.
W pokojach meble na raty i elektronika, dziecko zupełnie
jak prawdziwe śpi na wznak zakopane w pościeli, kobieta
zupełnie jak prawdziwa rozstawia przedmioty po kątach,
pielęgnuje kwiaty, uśmiecha się, on odwzajemnia uśmiech,
zupełnie jakby działo się naprawdę całe to zamieszanie
z miłością, wiernością, uczciwością małżeńską, potomstwem
lub inną pociechą, domem jasnym jak gwiazda,
która nad tym czuwa, przepala i nie widać zmarszczek.
Trudności okazują się przekraczalne, jakby pełniły rolę poboczną. Wiemy, co się wyłania z bliskości, co motywuje do wspólnoty, do życia.
Kompilacja składników zjawisk codziennych i zasadniczych. Tak Marcin przekłada różne kwestie i zrasta się z językiem. Docieka na temat samej istoty relacji pomiędzy ludźmi. Żywi się pasjami, poświęca w obszarach, które mogą być niejednokrotnie kłopotliwe, a jednak jest w tym wszystkim jakaś spójność.
W kolejności: krew i stygnący popiół. Teraz jeszcze budzą się
zmęczeni i patrzą na dziecko, niemal niewidoczne i śpiące,
dziecko blade jak jaśmin.
Uświadomiłam sobie, jak bardzo lubię czytać wiersze. Kwitować puenty i czuć w sobie to samozadowolenie, że jednak jest dobrze, że intensywność ma swój zapach, a bogactwo namiętności mogę odnieść do wspomnień, do lat odłożonych na półkę, z których mogę jedynie spijać własną nieobecność, nierealność, bo przecież czytanie poezji daje nam pewną swobodę interpretacji.
Marcin pisze obficie, chociaż konkretnie. Lubię właśnie taką formę komunikacji z czytelnikiem. Przywykłam do takiego "żywienia się" poezją. I może jest to dość pierwotne odczuwanie, ale czy zawsze trzeba dusić się i tłumaczyć dosłownie z każdego wyzwolenia?
Teraz jest już gotowy,
zgodnie z ogólną skłonnością: wybrnąć i przełknąć, zachwycić się
sobą. Z marszu przekreślić, zamknąć w ciasny nawias:
dzieciaka, kobietę, dom i wysokie drzewo.
Przychodzi również kolej na kobietę. Spora samodzielność twórcy. Poruszające przenikanie i osobisty stosunek do tłumaczenia tej uwodzicielskiej osobowości.
Zostaną po tym ślady.
Wiem, że śnią ci się inne sutki, inne biodra kołyszą się
wokół twoich bioder. Nie jestem taka święta. Mam ciało,
które do mnie mówi różne świństwa. A teraz spróbuj
obronić to w wierszu.
Przechodząc z ojca na żonę, syna, kogoś tam, dowiedziałam się, że słabości, grzechy można rozejść. Dotykać do żywego, to, co boli i stracić zawziętość, podkreślić pracę w kategoriach miłosnej przygody w mrocznej historii, jako osobistych wspomnień. Rama tożsamościowych refleksji nakłada się, jak filtry, które wyostrzają, albo łagodzą w zależności od tego, jak mocno obecni i świadomi jesteśmy.
Nam się te dni nie ułożą w zgrabny refren, a przecież
tyle dobrego w drzewach i w powietrzu.
Wydawca: Biblioteka Arterii 2014