środa, 22 kwietnia 2015

Tomik wierszy Jarka Jabrzemskiego o pięknym tytule „Egzuwia Egzekwie”, z którego wykluwają się i rozkwitają wiersze, jest idealną lekturą na pochmurne dni

od wczoraj śnieg sypie
pod nogami skrzypi
a my z tęsknoty za latem
wcześniej na tej krypie
jak brat z bratem
rodzinnie

Więc śmieję się, bo wiem, że autor właśnie tego sobie życzy. Zabawy, przyjemności, a zarazem intelektualnego wysiłku. 

i kto mi wtedy zarzuci
że słowem szastam
nazbyt kwiecistym kolczastym
jak wyjaśni
że na mój grób chciał nasrać
przedwcześnie
kiedy ja jeszcze wśród ludzi
w rośliny obrastam
żeby było śmieszniej

Przedstawienie trwa w najlepsze, jak życie, którym trzeba się interesować, by stworzyć teatr. Jarek ma w sobie pewność tego, co chce powiedzieć, właśnie w taki sposób, a nie inny. Rozmach tematów, ich wymiar czasowy jest niemały, dlatego tyle wcieleń i przeobrażeń kończy życie i zaczyna. Poeta robi swoje, pisze. I bawi się tym pisaniem, aż czytelnik poczuje ssanie wnętrzności, aż doceni gesty i zuchwałość. Cóż, każdy ma inną miarę i metody dzielenia się z innymi. Jarek utrzymuje rytm, przyśpiesza, kiedy chce na czytelniku zrobić wrażenie. Wykonuje ledwie zauważalny gest i oddychamy swobodnie.

by potem paść pokotem

niczym przyspawani

Cała przestrzeń drętwieje, kiedy zdajemy sobie sprawę, że to ciągłe pragnienie nie ma znaczenia. Życie i tak zamilknie, kiedy będzie miało dość. Kim jesteśmy i w czyich rękach? Przyziemni, ciemni, pozostawiamy po sobie ślady, najróżniejsze znaczenia, a podmiot liryczny oczyszcza neurotyczną atmosferę rzeczywistości i zdumiewa. Tomik pełen cytatów, nawiązań i aluzji. Zmieniające się sceny, dawkowane emocje. 

sumienie 
szwenda się przy łóżku
w tym roku
pójdę na urlop tatuśku

odziedziczyłam spokój

Nie chcę zgadywać, odrywać się i kontrolować ciśnienia. Chcę jak podmiot zastygać w pięknych chwilach. Chcę rozkoszować się artyzmem, rozpraszać światło i oglądać twarze czytelników, kiedy odgadują aluzje albo na próżno się trudzą. I znikają, jak bańki mydlane. Symptomy wyrastania z korzeni, łączenia się z lubieżnością, z siłą, która towarzyszy nam każdego dnia, dzięki harmonii z naturą, dzięki uporczywemu dotykania sedna.

Autor: Jarosław Jabrzemski Egzuwia Egzekwie
Wydawnictwo: Fundacja Duży Format

czwartek, 2 kwietnia 2015

„Madafakafares” Pawła Podlipniaka – tomik już podniszczony, pokreślony i zagadkowy


Czasem można wyłapać takie lśniące cząstki, 
przechowywać aż do zmierzchu, a potem wspominać,
że wprawiły dziewczęce biodra w kołysanie
i wypełni piersi, dając życiu nowy 
początek.

Niewielka przestrzeń, sugestywna i przyjemna. Umiłowanie autora do detali kreuje narrację wierszy. Są szczególne i towarzyszą im konkretne obrazy. Prezentacja podmiotu lirycznego tworzy z innymi wierszami konstrukcje równoległe, spójny plan. Osnuty wokół życia, dopełnia wszystkie części, które są w tej książce niejako na marginesie. Wiele niedopowiedzeń, ulotności, które wyczuwam podskórnie. To poczucie rzeczywistości można traktować jak spektakl. Wolność odbioru zestawia ze sobą kilka płaszczyzn. Na których wszystko się rozpoczyna i kończy. Pomiędzy kobietą a mężczyzną, który w zaborczy sposób chce zapamiętać każdą chwilę i zlizywać je jak krople deszczu. A przecież one zawisły w próżni albo w pokoju bez ścian, gdzie czerń nie tworzy iluzji, wokół której krążą chore dzieci; zmarli, literaccy bohaterowie.

to kraj bez win i winnic, dołem idą kierpce,
waciak i gumofilce, cygańska muzyka, 
a matka boska w klapie przygląda się temu
z bezpiecznej wysokości pod sumiastym wąsem.

Paweł komentuje powiązania i przywiązania do rekwizytów. Projektuje stan umysłu, dotyka obcego życia. Każda z opisywanych postaci zarysowana jest w konkretnej sytuacji, tworzy związek, z którego kreuje się jakiś schemat sytuacyjny. Poeta kompromituje fałszywe wartości. Uwodzi, szuka bliskości i odpowiedzi. Język i sfera idei są idealnie napięte. Czułość, gniew, samotność są tym, co mnie uderza od samego początku. Każdy kolejny wiersz jest oparciem dla poprzedniego. Dyscyplina językowa, spójność wyzwala rytm, mozaikę wspomnień , emocje nie stawiają oporu, płyną. 

Może jest sposób, żeby mnie odkazić, zabić nie całkiem,
a potem poskładać na nowy kształt i nadać kierunek,
zanim utknę na brzegu, zanim jasna macierz uśpi fale.
Po drodze zgubię resztki bieli i czerwieni. 

Czy można uciec od siebie? Od swojego pochodzenia? Miejsca, w którym wciąż się mierzymy, gdzie możemy dostać jabłkiem? Silne zaangażowanie, a może bezustanna walka z monstrualnie opuchniętym bezsensem otoczenia. Napięte związki, tyrania, wokół otwarta jaźń, spór o życie. 

a gdy nas nazywają, miast rosnąć - karlejemy,
miast tyć - tracimy wyporność i brakuje wody,
której moglibyśmy się wyprzeć z nieczystym sumieniem.

umywam ręce. to podobno na chwilę pomaga.
potem kropka zgasi resztę. przemówi biel.


Autor: Paweł Podlipniak Madafakafares
Wydawca: Galeria Literacka przy Galerii Sztuki Współczesnej
Biuro Wystaw Artystycznych w Olkuszu