Przeczytałam na którymś z portali pisarskich, że Ewa przyjeżdża do Polski na promocję swojej książki. Wtedy poczułam, że to może być jedyna okazja, żeby ją poznać. Moja przyjaciółka wydała radosny okrzyk i powiedziała - jedziemy. Tutaj pominę drogę i nasze popisy, bo ma być o wierszach, a nie o głosach w toalecie i oparach benzyny.
Widziałam jak pani zabiła pana,
a on wstał. Był zdziwiony, krzyczał.
Nie mogłam zawrócić.
Wybiegłam na tory.
Sny toczą w nas ścieżki, układamy się na nich w środku nocy, pozwalamy sobie nie oszaleć. Ja tak mam, jak podmiot liryczny, odczuwam przemijanie, ale najpierw muszę odwołać się do swoich obsesji, szeregu zdarzeń…
Tłumaczę wspomnienia na kilka języków,
szukam podobieństw ulic i ludzi
idących do klatek, które śmierdzą szarym mydłem.
I jak oni, przystaję na zielonym świetle.
Ewa wyemigrowała w latach osiemdziesiątych. Jej wiersze brzmią różnymi akcentami, są echem, od którego brzęczy w uszach. Te emocje towarzyszą mi każdego dnia. To rozpinanie się i zapinanie na obcej ziemi. Oswajanie z dotykiem, czułością, zgłębianie tajemnic. Wszystko o czym pisze poetka jest przede mną, jej frazy są jak widma. Stają przede mną w momentach najmniej oczekiwanych.
Deszcz nie zostawił na grzbiecie dachu
suchej nitki. Kamień rósł w krtani,
delikatnie wkładałam pończochy
i jedwabny głos.
Nawet najmniejsze zwierzę mogło wyczuć mój zapach,
czułam się gorzej
niż neon zapalony w środku dnia.
Ślepa i przemoknięta nie robiłam planów,
do dziś unikam ostrych przedmiotów.
Oglądam dom, w którym zamieszkała, podszczypuję szczypior, grzebię się w obcej ziemi.
To godzenie się z codziennością.
Nie ma zła, zanim się od niego nie umrze.
Smutek, to kasza z obłoków, okruchy.
Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, że kiedy autor czyta swoje wiersze, one zupełnie inaczej brzmią. Słychać zmęczenie, w wyobraźni rysują się karuzele, uciekający krajobraz po meblach. To wpadanie w panikę, jak wtedy, gdy spakowałam ostatnie pudło i mówiłam do siebie - to tylko mieszkanie.
w czystej wodzie znalazłam
odbicie znajomych miejsc, gdzie z setek małych kamieni
powstały kościoły, place, domy, a nawet
ludzie, ich mowa, okna otwarte na oścież, bez celu
szwendające się psy. Chciałam zrozumieć
różnicę pomiędzy idącym, a zabłąkanym.
Miłość jest jak woda w rzece, rozhuśtam most.
Emigracja nie chroni nas przed cierpieniem, nie powoduje, że nagle świat zrekompensuje nam dawne życie. Wkładam okulary i jest tak samo, Dania nie jest w Ameryce, cudze kąty są cudze, ten rodzaj odczuwania trzeba oswoić, przestać się bać. Poezja Ewy przybliża, obnaża bary, dworce, zakamarki w których się wkurza. Pory roku, ruch i ciut więcej. Czyli mruczenie pod nosem, zakopywanie i odkopywanie, zrywanie się na równe nogi, gdy strumień lodowatej wody spływa nam na plecy.
Zapominamy imiona,
które przychodzą do głowy pod koniec balu.
Oczyszczę kąty szałwią, wypatroszę ryby,
zapłacę rachunki.
Codzienność. Skrzypiąca podłoga, źdźbła trawy cokolwiek, co przypomina nam bliskich, nie pozwoli zapomnieć mowy. Wieczność jest tak długa, jak długo będziemy w tych wersach odnajdywać tęsknotę albo wspomnienia. Jak z tego wybrniemy?
W sercu jest takie miejsce, którego nie wolno dotknąć,
bo zniknie, rozpuści się granulka kosmosu.
Przed naszym spotkaniem przejdziemy przez wodę,
poszukamy ciała, które nas zgubiło.
Autor: Ewa Brzoza Birk Krajobraz po meblach